Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 23 listopada 2024 09:02

Ulga. Felieton Przemysława Borkowskiego

No dobra co za ulga, zakończył się właśnie rok szkolny, więc warto by coś na ten temat napisać. Jako że ja z kolei swoją edukację zakończyłem jeszcze w minionym tysiącleciu, nie powinno mnie to jakoś specjalnie obchodzić, ale wymądrzać się w końcu można na każdy temat. Takie jest zresztą w największym skrócie zadanie felietonisty – udawać, że się zna na wszystkim i czepiać się maksymalnie wielu rzeczy. Zakończenie roku szkolnego może jakoś niespecjalnie się do tego nadaje, ale już występ polskiej reprezentacji na Euro 2020 jak najbardziej. Postaram się więc twórczo połączyć jakoś obie te rzeczy.

A więc zacznijmy: nie brakuje mi może jakoś specjalnie sprawdzianów, lekcji w-fu i zadań domowych (wszystko to zresztą istnieje ciągle w moim życiu, tylko inaczej się nazywa), ale nie ukrywam, że tęsknię, i to w zasadzie co roku o tej porze, za jedną rzeczą: za tym nieporównywalnym z niczym innym uczuciem ulgi i radości, że oto skończyły się wreszcie lekcje i rozpoczęły wakacje.

Chociaż nie, da się to jednak z czymś porównać. (I tu przechodzimy gładko do drugiego tematu). Podobnych uczuć muszą doświadczać polscy piłkarze, kiedy po odpadnięciu z Mistrzostw Europy, nie muszą już udawać, że wierzą, iż w czymkolwiek z kimkolwiek wygrają.

Pewien mój mądry znajomy zauważył, że gdyby nasi reprezentanci strzelili na boisku choć połowę tych bramek, które strzelili w reklamach w przerwie meczu, mogliby zostać nie tylko mistrzami Europy ale i Świata. Tak na marginesie dziwię się zresztą nieco tym wszystkim producentom i sprzedawcom, którzy gotowi są płacić niemałe w końcu pieniądze naszym wspaniałym chłopcom, bo kiedy słyszę teraz z ekranu telewizora tekst „wygrywamy dla was” to szczerze mówiąc odechciewa mi się nie tylko kupowania tych jogurtów czy telewizorów, ale w ogóle czegokolwiek. Jedyne, do czego kupna mogliby mnie namówić nasi reprezentanci, to chyba tylko lek na depresję. Ewentualnie po prostu butelka wódki, lecz tej jak wiadomo reklamować w telewizji nie wolno.

Choć mimo wszystko piłka nożna to ciągle bardzo fajny sport i bardzo lubię ją oglądać. Pod warunkiem oczywiście, że nie grają Polacy. Za bardzo się wtedy denerwuję i to denerwuję nie wiadomo właściwie po co, bo oni i tak zawsze przegrywają. Gdyby od czasu do czasu wygrywali – wtedy proszę bardzo, mogę się denerwować, nie ma sprawy. Ale tak denerwować się za darmo, bez żadnej odpłaty z ich strony nie mam zamiaru. Dlatego wolę mecze typu Chorwacja – Szkocja. Też się wtedy denerwuję, ale po pierwsze znacznie mniej, a po drugie zawsze mogę pod koniec zmienić stronę, której kibicuję, bo na przykład byłem za Szkocją, ale ponieważ Szkoci przegrywają, a Chorwaci nie dość, że wygrywają, to jeszcze grają bardzo ładnie, to na końcu jestem już w zasadzie za Chorwacją. A jak tu zmienić stronę, gdy grają nasi? No nie da się. Zwłaszcza, gdy grają ze Słowacją. Byłby to już obciach kompletny.

Trochę chyba jednak za bardzo odbiegłem od głównego tematu tego felietonu, czyli końca roku szkolnego i początku wakacji. Nie wiem, czy państwo zauważyli (jeśli nie, to od czego macie swojego felietonistę), ale życie ludzkie w ogóle jest jak wakacje. Gdy się zaczyna, wydaje się, że będzie trwać wiecznie. Potem nagle okazuje się znienacka, że minęła już połowa, no ale luz, w końcu została jeszcze cała równie długa druga. A potem nagle jest już prawie koniec, a my myślimy „Boże, kiedy to wszystko zleciało? Przecież jeszcze niedawno był początek!” Teraz już chyba naprawdę kupię sobie butelkę wódki...

Przeczytaj też: /artykul/17,wyznania-wiesniaka-z-bielan-felieton-przemyslawa-borkowskiego

Czyli jednak piłka nożna jest bezpieczniejsza, wróćmy więc do niej. Nie wiem, czy państwo w ogóle wiecie, ale ostatni mecz Polski ze Słowacją był okazją na wyrównanie pewnych starych rachunków między naszymi dwoma państwami. Okazją oczywiście niewykorzystaną. Słowacja jest bowiem jedynym państwem z graniczącym z Polską, które dokonało inwazji na nasze terytorium, a my nigdy, ani wcześniej ani później, nie odpłaciliśmy jej się pięknym za nadobne. Jak to się stało? Już mówię. W 1939 roku wojska słowackie, sprzymierzone z armią Hitlera, zaatakowały i zajęły polskie Podhale. My co prawda dokonaliśmy inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, no ale państwo słowackie wtedy formalnie nie istniało, więc to się nie liczy. Co więcej nigdy nie podpisaliśmy ze Słowacją pokoju, więc wojna między naszymi państwami teoretycznie trwa nadal. I właśnie przegraliśmy w niej kolejną bitwę. W meczu międzypaństwowym między naszymi krajami jest więc haniebne dwa do zera.

Czyli jednak wódka… Ech… Gdy kibicujesz Polsce, nie da się tego uniknąć…

Ale na razie zaczęły się wakacje. I te od szkoły i te od reprezentacyjno-kibicowskich dylematów. Można wyjechać nad morze albo nad jeziora, obejrzeć mecz Walia – Dania (jestem za Walią, ale jakby co, mogę zacząć kibicować Duńczykom) i udawać, że się nie wie, co to jest polska reprezentacja i w ogóle polska piłka nożna. Każde wakacje jednak kiedyś się skończą i znów nas zapewne wkrótce wkręcą w jakieś eliminacje do jakichś mistrzostw, a my po raz kolejny damy się nabrać. Lecz póki co cieszmy się tym nieporównywalnym z niczym uczuciem ulgi, że nas to wcale a wcale nie dotyczy.

Jako że ja z kolei swoją edukację zakończyłem jeszcze w minionym tysiącleciu, nie powinno mnie to jakoś specjalnie obchodzić, ale wymądrzać się w końcu można na każdy temat. Takie jest zresztą w największym skrócie zadanie felietonisty – udawać, że się zna na wszystkim i czepiać się maksymalnie wielu rzeczy. Zakończenie roku szkolnego może jakoś niespecjalnie się do tego nadaje, ale już występ polskiej reprezentacji na Euro 2020 jak najbardziej. Postaram się więc twórczo połączyć jakoś obie te rzeczy.

A więc zacznijmy: nie brakuje mi może jakoś specjalnie sprawdzianów, lekcji w-fu i zadań domowych (wszystko to zresztą istnieje ciągle w moim życiu, tylko inaczej się nazywa), ale nie ukrywam, że tęsknię, i to w zasadzie co roku o tej porze, za jedną rzeczą: za tym nieporównywalnym z niczym innym uczuciem ulgi i radości, że oto skończyły się wreszcie lekcje i rozpoczęły wakacje.

Chociaż nie, da się to jednak z czymś porównać. (I tu przechodzimy gładko do drugiego tematu). Podobnych uczuć muszą doświadczać polscy piłkarze, kiedy po odpadnięciu z Mistrzostw Europy, nie muszą już udawać, że wierzą, iż w czymkolwiek z kimkolwiek wygrają.

Pewien mój mądry znajomy zauważył, że gdyby nasi reprezentanci strzelili na boisku choć połowę tych bramek, które strzelili w reklamach w przerwie meczu, mogliby zostać nie tylko mistrzami Europy ale i świata. Tak na marginesie dziwię się zresztą nieco tym wszystkim producentom i sprzedawcom, który gotowi są płacić niemałe w końcu pieniądze naszym wspaniałym chłopcom, bo kiedy słyszę teraz z ekranu telewizora tekst „wygrywamy dla was” to szczerze mówiąc odechciewa mi się tylko kupowania tych jogurtów czy telewizorów, ale w ogóle czegokolwiek. Jedyne, do czego kupna mogliby mnie namówić nasi reprezentanci, to chyba tylko lek na depresję. Ewentualnie po prostu butelka wódki, lecz tej jak wiadomo reklamować w telewizji nie wolno.

Choć mimo wszystko piłka nożna to ciągle bardzo fajny sport i bardzo lubię ją oglądać. Pod warunkiem oczywiście, że nie grają Polacy. Za bardzo się wtedy denerwuję i to denerwuję nie wiadomo właściwie po co, bo oni i tak zawsze przegrywają. Gdyby od czasu do czasu wygrywali – wtedy proszę bardzo, mogę się denerwować, nie ma sprawy. Ale tak denerwować się za darmo, bez żadnej odpłaty z ich strony nie mam zamiaru. Dlatego wolę mecze typu Chorwacja – Szkocja. Też się wtedy denerwuję, ale po pierwsze znacznie mniej, a po drugie zawsze mogę pod koniec zmienić stronę, której kibicuję, bo na przykład byłem za Szkocją, ale ponieważ Szkoci przegrywają, a Chorwaci nie dość, że wygrywają, to jeszcze grają bardzo ładnie, to na końcu jestem już w zasadzie za Chorwacją. A jak tu zmienić stronę, gdy grają nasi? No nie da się. Zwłaszcza, gdy grają ze Słowacją. Byłby to już obciach kompletny.

Trochę chyba jednak za bardzo odbiegłem od głównego tematu tego felietonu, czy końca roku szkolnego i początku wakacji. Nie wiem, czy państwo zauważyli (jeśli nie, to od czego macie swojego felietonistę), ale życie ludzkie w ogóle jest jak wakacje. Gdy się zaczyna, wydaje się, że będzie trwać wiecznie. Potem nagle okazuje się znienacka, że minęła już połowa, no ale luz, w końcu została jeszcze cała równie długa druga. A potem nagle jest już prawie koniec, a my myślimy „Boże, kiedy to wszystko zleciało? Przecież jeszcze niedawno był początek!” Teraz już chyba naprawdę kupię sobie butelkę wódki...

Czyli jednak piłka nożna jest bezpieczniejsza, wróćmy więc do niej. Nie wiem, czy państwo w ogóle wiecie, ale ostatni mecz Polski ze Słowacją był okazją na wyrównanie pewnych starych rachunków między naszymi dwoma państwami. Okazją oczywiście niewykorzystaną. Słowacja jest bowiem jedynym państwem graniczącym z Polską, które dokonało inwazji na nasze terytorium, a my nigdy, ani wcześniej ani później, nie odpłaciliśmy jej się pięknym za nadobne. Jak to się stało? Już mówię. W 1939 roku wojska słowackie, sprzymierzone z armią Hitlera, zaatakowały i zajęły polskie Podhale. My co prawda dokonaliśmy inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, no ale państwo słowackie wtedy formalnie nie istniało, więc to się nie liczy. Co więcej, nigdy nie podpisaliśmy ze Słowacją pokoju, więc wojna między naszymi państwami teoretycznie trwa nadal. I właśnie przegraliśmy w niej kolejną bitwę. W meczu międzypaństwowym między naszymi krajami jest więc haniebne dwa do zera.

Czyli jednak wódka… Ech… Gdy kibicujesz Polsce, nie da się tego uniknąć…

Ale na razie zaczęły się wakacje. I te od szkoły i te od reprezentacyjno-kibicowskich dylematów. Można wyjechać nad morze albo nad jeziora, obejrzeć mecz Walia – Dania (jestem za Walią, ale jakby co, mogę zacząć kibicować Duńczykom) i udawać, że się nie wie, co to jest polska reprezentacja i w ogóle polska piłka nożna. Każde wakacje jednak kiedyś się skończą i znów nas zapewne wkrótce wkręcą w jakieś eliminacje do jakichś mistrzostw, a my po raz kolejny damy się nabrać. Lecz póki co cieszmy się tym nieporównywalnym z niczym uczuciem ulgi, że nas to wcale a wcale nie dotyczy.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze