Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 21 listopada 2024 22:22

Jesieni jestem amator - Felieton Przemysława Borkowskiego

Jesień to paradoksalna pora. Niby jest nam smutno, że lato odeszło i że robi się coraz zimniej, ale jest w niej coś fajnego. Jesień jest najbardziej ekskluzywną porą roku i najbardziej ulotną. O ile bowiem są kraje, gdzie panuje wieczne lato albo wieczna zima, są też takie, gdzie panuje wieczna wiosna (jak na przykład portugalska Madera), to nigdzie nie ma kraju, w którym panuje wieczna jesień.

Często nie doceniamy tej pory roku. Nie doceniamy jej, bo obcujemy z nią regularnie, na co rok, że użyję tego wymyślonego właśnie neologizmu. Bywają lata bez lata, bywają lata bez zimy (przynajmniej takiej bez śniegu), bywają nawet bez wiosny, gdy od razu już w kwietniu nastają afrykańskie upały, ale jesień przychodzi zawsze, czasami nawet już w sierpniu. Jesień mamy zawsze jak w banku.

Ale czy zastanawiali się kiedyś państwo, jak to by było żyć w świecie bez jesieni? Pamiętam opowiedzianą mi kiedyś historię o pewnym Amerykaninie, znajomym znajomego, który przeprowadził się do Polski z Kalifornii. Wszyscy jego nowi polscy współpracownicy szczerze mu współczuli, że musiał porzucić słoneczne plaże, surfing i jeżdżenie kabrioletem na rzecz naszego smaganego wichrem i zalewanego strugami deszczu kraju, lecz on im na to odpowiadał: „Co wy w ogóle gadacie? W Polsce jest super! Macie tu pory roku! Co trzy miesiące wszystko się zmienia. To jest amazing!” Jak potem tłumaczył, w Kalifornii zawsze jest tak samo, zawsze jest ciepło. Zieleń jest zszarzała, bo wysuszona przez słońce. W Polsce każda pora roku jest inna. Najbardziej zaś lubił właśnie jesień. Za jej intensywne kolory, których w Kalifornii nie uświadczysz, za wilgoć w powietrzu i za zapach opadłych z drzew, butwiejących liści.

Ja też, jak mawiał Gałczyński, „jesieni jestem amator”.

Może to przez tę nieuchronną melancholię, nie smutek w zasadzie, ale „smuteczek”, który w odróżnieniu od swojego starszego brata jest w sumie dość przyjemny? Jesień z jej świadomością nadciągającego końca, tej cyklicznej śmierci przyrody, łagodzoną jednakże przez wiedzę, że za pół roku wszystko na nowo odżyje, jest rodzajem bezpiecznego poligonu, na którym uczymy się przemijania. Przypomina w tym trochę oglądanie horroru, w czasie którego boimy się, lecz przecież wiemy, że nic tak naprawdę nam nie grozi. Jesień jest właśnie takim horrorem, horrorem umierającego życia, który (póki co) nas nie dotyczy.

Gdy jeszcze mieszkałem w domu, uwielbiałem grabić opadłe z drzew liście. Ten ich lekki, grzybowy zapach, ten chłód wdzierający się pod bluzę, ta wilgotna dotykalność powietrza… Wszystko to niezwykle działało mi na zmysły. Jesienią nawet dźwięki są inne. O ile wiosna kojarzy mi się ze śpiewem ptaków, lato to odgłosy dzieci bawiących się na podwórkach (to niestety zanikające nieco zjawisko), to jesień wypełniona jest dźwiękami grabienia, zamiatania i krakania wron.

Wiem, że to nieekologiczne, ale bardzo lubiłem też zapach palonych w przydomowych ogródkach liści. Teraz już go nie czuć, przynajmniej w miastach. Wszystko trzeba zapakować do worków i wystawić przed furtkę. Niby dobrze, bo przecież gazy cieplarniane, globalne ocieplenie i tak dalej, ale jednak trochę szkoda.

W ogóle, jak już jesteśmy przy przemijaniu, to wiele zapachów z mojej młodości bezpowrotnie zniknęło. Zapach pieczonych nad ogniskiem kiełbas zamienił się w irytujący smrodek wszechobecnego grilla; ładny zapach palonego w piecach centralnego ogrzewania węgla zmienił się w smród spalanego miału, trocin i śmieci. To, że tak tu marudzę, to też w końcu objaw przemijania. Za moich czasów, panie, było lepiej… Bardzo jesienna w sumie konstatacja. Taka na jesień życia, więc się z niej póki co wycofuję. Jeszcze na nią trochę za wcześnie. Moje czasy są przecież ciągle, właśnie trwają. Nie jest to już może wiosna, raczej późne lato, ale na pewno jeszcze nie jesień. Tak więc dla równowagi powiem, że parę zapachów z mojej młodości bardzo chętnie pożegnałem na zawsze. Należą do nich między innymi smród palonych papierosów w knajpach, odór wybieranego szamba i kopcące na czarno rury wydechowe autobusów.

Tak więc coś za coś, tak jest zawsze. Może już nie można chodzić w krótkich spodenkach i sandałach, ale za to nie zdychasz z gorąca przy klimatyzatorze. Może nie ma już truskawek, ale za to są śliwki. Może nie ma już wakacji, ale za to dzieci poszły do szkoły i nie siedzą nam cały dzień na gł owie. Może nie można już się wykąpać w jeziorze, ale za to nie ma już komarów i kleszczy. Może nie ma już lata, ale za to jest jesień. Może nieco bliżej nam do śmierci, ale za to jeszcze nie umarliśmy. Może jest teraz PiS, ale za to nie ma już komuny.

I gdyby ciągnąć dalej tę metaforę, to teraz podoba mi się znacznie bardziej niż na wiosnę mojego życia. Wtedy byłem jakiś głupszy. No i nie miałem samochodu. Także naprawdę bardzo lubię jesień. To znaczy późne lato, przepraszam. Chodziło mi oczywiście o późne lato.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze