Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 18 października 2024 12:13
Reklama

Ciemnokraj - Felieton Przemysława Borkowskiego

Wbrew pozorom nie będzie to felieton o tym, że Polska to kraj zacofany. Zupełnie nie o tym. Zresztą Polska to kraj co najwyżej półzacofany. Może nie aż tak bardzo, jak chcieliby nasi postępowcy, ale też z drugiej strony szału z tą nowoczesnością nie ma.

Będzie to felieton o tym, że Polska to kraj ciemny. I znów nie chodzi o to, że jesteśmy jacyś niewyedukowani. Że z nauką, wiedzą i rozumieniem świata u nas krucho. To pewnie też, nie oszukujmy się. Słysząc niektóre wypowiedzi polskich polityków ma się wrażenie, że tam gdzieś na świecie jeżdżą już po polach kombajny, a oni się zastanawiają, czy koszenie kosą nie obraża duchów zboża. Ale jak już mówiłem, nie chodzi o to.

Chodzi o to, że Polska to kraj mroczny. Nie, nie w tym sensie, że ciągle pałętają się u nas po ulicach demony przeszłości, że wszystkie te katastrofy, rzezie, klęski i martyrologie spowodowały u nas zbiorowy Syndrom Stresu Pourazowego, przenoszony z ojca na syna, z matki na córkę, z pokolenia na pokolenie, że wszystkie traumy, jakich doświadczyli nasi dziadowie, pradziadowie i prapradziadowie wywołały u nas jakiś podświadomy masochizm, który powoduje, że wydajemy się szukać cierpienia, choć przecież wcale nie musimy.

Tak więc nie, zupełnie nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że brakuje u nas światła. Nie światła wiedzy (choć to też), nie światła rozumu (bo to również i może nawet bardziej też), nie światła radości, umiejętności cieszenia się życiem (bo to oczywiście jak najbardziej też). Jasne, Polska to kraj, gdzie ludzie wstydzą się być szczęśliwi, mają wyrzuty sumienia, gdy im się powodzi. Czują się wtedy winni, że jest im za dobrze. Winni wobec swych przodków, którzy cierpieli pod jarzmem, którzy usychali z nostalgii, którzy patrzyli na płonące miasta albo ścinali w dalekiej tajdze pnie zmarznięte na kamień. Ale też wobec swoich rodaków, których nie stać na takie luksusy jak szczęście. Którym się nie powodzi, nie powodziło i nie będzie powodzić. Których ojcom i dziadom nie powodziło się również i których również nie stać było na szczęście. Czują się winni wobec wszystkich głupszych, leniwszych, smutniejszych. Bo to przecież nie ich wina. Tacy się urodzili. A jeszcze zabory, powstania, komuna. Nie mieli łatwo. A zresztą wszyscy Polacy to jedna rodzina, więc dlaczego niektórym jej członkom ma być lepiej? To nieprawda, że jak Polak chce wyjść z kotła w piekle, to inni rodacy ściągają go w dół. Nie muszą. Sam tam wraca. Bo to niesprawiedliwe, żeby tylko on wyszedł. A z kolei inni jakoś nie chcą. Poza tym on w głębi duszy też wcale nie chce. Tam mu dobrze, bo cierpi. Bo nie ma perspektyw. Bo nic nie musi. Zachodzi podejrzenie, że żaden diabeł kotła tego od dawna nie pilnuje i żaden pod nim nie pali. Diabły mają swoje sprawy. Robią interesy z niebem, handlują z aniołami, wygrzewają się plażach rajskich wysp. O kotle z Polakami już dawno zapomniały. Szczerze powiedziawszy mają nas w dupie. Diabłom 2.0 Polacy już niepotrzebni. Co najwyżej przydają się, żeby się z nich pośmiać.

Ale za to diabły Polakom wciąż potrzebne są bardzo. Starszą się nimi wzajemnie. Oskarżają o współpracę z piekłem, o bycie tajnym agentem zła. I z tych oskarżeń rozniecają ogień nienawiści, który pali mocniej niż kiedyś płomienie spod kotła.

Ale nie o tym, znowu nie o tym chciałem pisać. Chciałem pisać, że mało u nas słońca. Mamy co prawda słońce z Nowogrodzkiej. I to drugie, co do nas wróciło niedawno z Brukseli. Mamy też słoneczka pomniejsze, niektóre podejrzanie ciemne, inne świecące światłem odbitym (a każde z nich stara się jak najwyżej wspiąć na firmament). Ale nawet tamte dwa główne jakieś takie są przykurzone. Ich blask już nie taki jak dawniej. Świecą bardziej jak żarówka tuż przed przepaleniem, albo stara, migocząca świetlówka w piwnicy nieczynnego biura, niż pełnoprawne słońca narodu.

Rany, znowu mi to gdzieś zboczyło. Skręciło w jakieś mroczne odmęty. W kazamaty polityczno-patriotyczne, w lochy myśli bolesno-narodowej. A chciałem pisać po prostu o tym, że w Polsce, zwłaszcza o tej porze roku, dramatycznie brakuje ciepła i jasnego, słonecznego światła. Że deszczowe chmury i zbyt krótki dzień przygniatają nas niczym kamień motyla. Że zbyt mało witaminy D wpędza nas w depresję. A świadomość tego, że tak będzie przez następne parę miesięcy wpędza nas w depresję jeszcze większą. Bo jak pisał wieszcz Kazik Staszewski: „Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące. Tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy…” Zgadzam się z nim w zupełności. Naszym największym problemem jest po prostu brak dostatecznej ilości fotonów. Zbyt mała liczba fotonów na głowę mieszkańca. A wszystkie inne problemy, te o których pisałem niechcący wyżej, są tylko tego ubocznym skutkiem.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze